Pracując w międzynarodowej firmie rekrutacyjnej doszedłem do jednego, smutnego wniosku- Polacy nie umieją i nie chcą szukać lepszej pracy.
Czasami można odnieść wrażenie, że idealnym rozwiązaniem dla Polaka jest jedna praca na całe życie- najlepiej od momentu ukończenia szkoły aż do przepisowego sześćdziesiątego siódmego roku życia. Wszelakie zmiany pomiędzy tymi dwoma punktami są traktowane jako tragedia, w najlepszym razie zło konieczne. Oznajmienie „szukam nowej pracy” jest chyba jedynie minimalnie lepsze niż: „mam raka”- choć również budzi politowanie i wyrazy współczucia. Co ciekawe- jeśli chodzi o marudzenie i narzekanie na sytuacje zawodową- jesteśmy ścisłą, światową czołówką. Ba! Z narzekania uczyniliśmy nieomal sport narodowy. A jednak marudzenie na „debilnych kolegów z pracy”, „marne zarobki” oraz, a jakże- „szefa idiotę” jest w jakiś sposób „lepsze” niż próba szukania innej pracy (nie wspominając o założeniu własnej działalności).
Gdy spojrzymy natomiast na rynek na przykład niemiecki- sprawa wygląda zupełnie inaczej. Dość powszechną praktyką jest praca w jednej firmie przez kilka lat (zwykle od dwóch do sześciu), a następnie poszukiwanie jakiejś odmiany- pracownik zmieniający pracę częściej zostanie zwykle uznany za mało wiarygodnego, z kolei zmieniający rzadziej- może być uznany za mało ambitnego lub niepewnego swoich umiejętności.
Oczywiście nie można określić, że model wysokiej, bądź niskiej elastyczności i mobilności jest w jakiś sposób „lepszy”, czy „gorszy”- raczej smuci i niepokoi fakt, ze jesteśmy w stanie długimi latami żyć w pewnej dychotomii- jednocześnie nienawidząc swej pracy i nie chcąc jej zmieniać.